Puk, puk, czy jest tam kto?!
Długo mnie tu nie było, oj długo...Niczym ten syn marnotrawny, zawieruszyłam się gdzieś, między pęknięciem miednicy, leżącym trybem życia, kilkoma imprezami i stadem wygłodniałych bocianów, ale wszystko po to, by ostatecznie zrobić wielkie
- wrócić ze zdwojoną siłą i powalić świat na kolana!
Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, albo raczej, kiedy naskrobałam ostatni wpis * w dobie fejsika to prawie tak, jakbyśmy wypili razem herbatkę *, byłam skromną * nooo..może nie do końca, ale jakoś muszę utworzyć nutę dramatyzmu *, acz nieco szaloną, niezadowoloną z pracy, przyszłą małżonką z Warmii i Mazur... A obecnie? Małżonką nie jestem. I nie będę. Przynajmniej nie z onegdaj chętnym, przyszłym, a obecnie niedoszłym, małżonkiem. Warmię i Mazury porzuciłam na rzecz...stolicy. Pracę zmieniłam na coś, co kocham *niestety, nie idzie się za to najeść, o ubraniu nie wspomnę, ale przynajmniej rano mam chęć, by wyjść z łóżka*.
W wersji skróconej: rzuciłam pracę, rzuciłam studia, rzuciłam faceta, nie zostałam ninja, grasuję po ulicach Warszawy, głównie konsumując różne pyszności *czyt. doszczętnie spłukując pensję na jedzenie*.
Zmian naturalnie jest znacznie więcej, ale hej!, umówmy się, nie mogę tak po prostu BACH, wywalić wszystkiego na raz, bo o czym później będę pisać?!
Tym optymistycznym akcentem pragnę zakończyć swój "powrotny" wpis...
PS
Nie obiecuję solennie poprawy i systematyczności....znacie mnie już *trochę* przecież!
XO Gaduła