poniedziałek, 4 sierpnia 2014

...o córze marnotrawnej...

Puk, puk, czy jest tam kto?! 

Długo mnie tu nie było, oj długo...Niczym ten syn marnotrawny, zawieruszyłam się gdzieś, między pęknięciem miednicy,  leżącym trybem życia, kilkoma imprezami i stadem wygłodniałych bocianów, ale wszystko po to, by ostatecznie zrobić wielkie
- wrócić ze zdwojoną siłą i powalić świat na kolana!

 Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni,  albo raczej, kiedy naskrobałam ostatni wpis * w dobie fejsika to prawie tak, jakbyśmy wypili razem herbatkę *, byłam skromną * nooo..może nie do końca, ale jakoś muszę utworzyć nutę dramatyzmu *, acz nieco szaloną, niezadowoloną z pracy, przyszłą małżonką z Warmii i Mazur... A obecnie? Małżonką nie jestem. I nie będę. Przynajmniej nie z onegdaj chętnym, przyszłym, a obecnie niedoszłym, małżonkiem. Warmię i Mazury porzuciłam na rzecz...stolicy. Pracę zmieniłam na coś, co kocham *niestety, nie idzie się za to najeść, o ubraniu nie wspomnę, ale przynajmniej rano mam chęć, by wyjść z łóżka*. 

W wersji skróconej: rzuciłam pracę, rzuciłam studia, rzuciłam faceta, nie zostałam ninja, grasuję po ulicach Warszawy, głównie konsumując różne pyszności *czyt. doszczętnie spłukując pensję na jedzenie*. 

Zmian naturalnie jest znacznie więcej, ale hej!, umówmy się, nie mogę tak po prostu BACH, wywalić wszystkiego na raz, bo o czym później będę pisać?! 

Tym optymistycznym akcentem pragnę zakończyć swój "powrotny" wpis...


PS

Nie obiecuję solennie poprawy i systematyczności....znacie mnie już *trochę* przecież!


XO Gaduła