niedziela, 18 stycznia 2015

Czy mam na to czas, aby tracić czas?

- o postanowieniach noworocznych  (i nie tylko) słów kilka…

 

      

 Do dziś pamiętam temat wypracowania zadanego nam w 6 klasie – „Czy mam na to czas, aby  tracić czas ?”. Już zaczynałam skrobać o tym, jak bardzo jestem zapracowana, szkoła, nauka, obowiązki domowe.  Absolutnie każda minuta, ba!, nanosekunda, wyciśnięta na maksa! 


I wtedy przypomniały mi się słowa mojej mamy, która toczyła ze mną batalie o… marnowanie czasu właśnie. Nazywała to „tarzaniem się po podłodze”. Uświadomiłam sobie, że dosłownie tak właśnie jest. Po powrocie ze szkoły (czy raczej miejsca gehenny, jak wtedy myślałam), brałam się za swoje obowiązki.  Rzeczy, które mogłyby zająć mi 15 do 30 minut, rozwlekały się w czasie. Do nieskończoności.


 

W ostateczności kończyłam późnym wieczorem i zamiast zająć się czymś kreatywnym, jak chociażby czytanie, tarzałam się po podłodze (tak, dosłownie… może kiedyś to zaprezentuję… jak będę bardzo pijana)…  




 W rezultacie, do zrobienia „czegoś, czegokolwiek” , mobilizowałam się gdy  trzeba było iść spać. Naturalnie, wtedy  do akcji wkraczał aparat rodzicielskiego autorytetu. I weź tu się młody człowieku przeciwstaw…Zasypiałam, bez dozy samokrytyki, dotknięta tą wielką, rażącą niesprawiedliwością  ze strony szkoły i rodziców. Bezczelnie pochłaniali obowiązkami tyle mojego cennego czasu. Przecież zamiast odkurzać, mogłabym poczytać, wyjść z koleżanką, cokolwiek! 

 Ufff… straszliwie długi ten wstęp, ale… przejdźmy do meritum. Nastał nowy rok (nooo… jakiś czas temu), a wraz z nim przyszły nowe postanowienia. Początkowo nie miałam żadnych, jestem na to za fajna!
 


Później jednak przypomniałam sobie o tym wypracowaniu i zaczęłam zastanawiać nad tym, co bym napisała teraz… Pamiętacie wszelkie powroty, obietnice poprawy, plany?... 

A jaki był rezultat? 

                        ...No i odpowiedź gotowa! 


Starałam się usprawiedliwić tym, że przecież jestem kobietą ciężarną, urobioną po pachy pracami domowymi. Ale, hola, hola… Dziesiątki razy zasiadałam do komputera, zaczynałam pisać nowy post, zrobiłam nawet szalone zakupy, żeby móc napisać tysiące recenzji. 


Niestety posty przegrywały z „potwornym zmęczeniem”, które to nakazywało mi niezwłocznie udać się do łóżka. Tam snułam plany na kolejne wpisy i „och Boże, co jeszcze świetnego zrobię”. I miało być tak świetnie, że aż prześwietnie. Jaka jest prawda, każdy widzi.


 Nadal się „tarzam”, zmieniłam tylko stanowisko- 
z podłogi na łóżko. Łóżko jest wyżej od podłogi, więc teoretycznie zawsze to jakiś progres… (no i grunt to że mój Luby nie odkrył paragonów za te zakupy…)



Tupnęłam nogą, sama na siebie. Przez cały czas obecnego tarzalnictwa obserwowałam inne blogi, znakomite wpisy, sukcesy innych i wzdychałam… gdybym tylko miała więcej czasu, gdybym tylko ja tak umiała: pisać, malować, robić zdjęcia. Heloł?! NIC SIĘ SAMO NIE ZROBI. Wszystkie osoby, które podziwiałam, włożyły w to wysiłek.  

Zatem moim noworocznym postanowieniem stało się :

 nie mam na to czasu, aby tracić czas! 


 
Dawniej spisywałam całe listy (nie muszę wspominać, że z małym skutkiem wykonawczym?). W tym roku jest skromnie, ale myślę, że grunt to zdać sobie sprawę z tego, nad czym naprawdę przydałoby się z samym sobą popracować. Później pozostaje być konsekwentnym, a przede wszystkim uczciwym z samym sobą. 

 

 A jak jest z Wami? Czy macie na to czas, aby tracić czas?


PS
Z wypracowania dostałam solidną szóstkę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz