- o postanowieniach noworocznych (i nie tylko) słów kilka…
Do dziś pamiętam temat wypracowania zadanego nam w 6 klasie – „Czy mam na to czas, aby tracić czas ?”. Już zaczynałam skrobać o tym, jak bardzo jestem zapracowana, szkoła, nauka, obowiązki domowe. Absolutnie każda minuta, ba!, nanosekunda, wyciśnięta na maksa!


W ostateczności kończyłam późnym wieczorem i zamiast zająć się czymś kreatywnym, jak chociażby czytanie, tarzałam się po podłodze (tak, dosłownie…
W rezultacie, do zrobienia „czegoś, czegokolwiek” , mobilizowałam się gdy trzeba było iść spać. Naturalnie, wtedy do akcji wkraczał aparat rodzicielskiego autorytetu. I weź tu się młody człowieku przeciwstaw…Zasypiałam, bez dozy samokrytyki, dotknięta tą wielką, rażącą niesprawiedliwością ze strony szkoły i rodziców. Bezczelnie pochłaniali obowiązkami tyle mojego cennego czasu. Przecież zamiast odkurzać, mogłabym poczytać, wyjść z koleżanką, cokolwiek!
Ufff… straszliwie długi ten wstęp, ale… przejdźmy do meritum. Nastał nowy rok (nooo… jakiś czas temu), a wraz z nim przyszły nowe postanowienia. Początkowo nie miałam żadnych, jestem na to za fajna!
Później jednak przypomniałam sobie o tym wypracowaniu i
zaczęłam zastanawiać nad tym, co bym napisała teraz… Pamiętacie wszelkie powroty,
obietnice poprawy, plany?...
A jaki był rezultat?
...No i odpowiedź gotowa!
Starałam się usprawiedliwić tym, że przecież jestem kobietą ciężarną, urobioną po pachy pracami domowymi. Ale, hola, hola… Dziesiątki razy zasiadałam do komputera, zaczynałam pisać nowy post, zrobiłam nawet szalone zakupy, żeby móc napisać tysiące recenzji.
Niestety posty przegrywały z „potwornym zmęczeniem”, które to nakazywało mi niezwłocznie udać się do łóżka. Tam snułam plany na kolejne wpisy i „och Boże, co jeszcze świetnego zrobię”. I miało być tak świetnie, że aż prześwietnie. Jaka jest prawda, każdy widzi.
Nadal się „tarzam”, zmieniłam tylko stanowisko-
z podłogi na łóżko. Łóżko jest wyżej od podłogi, więc teoretycznie zawsze to jakiś progres… (no i grunt to że mój Luby nie odkrył paragonów za te zakupy…)
Tupnęłam nogą, sama na siebie. Przez cały czas obecnego tarzalnictwa obserwowałam inne blogi, znakomite wpisy, sukcesy innych i wzdychałam… gdybym tylko miała więcej czasu, gdybym tylko ja tak umiała: pisać, malować, robić zdjęcia. Heloł?! NIC SIĘ SAMO NIE ZROBI. Wszystkie osoby, które podziwiałam, włożyły w to wysiłek.
Zatem moim noworocznym postanowieniem stało się :
nie mam na to czasu, aby tracić czas!
Dawniej
spisywałam całe listy (nie muszę wspominać, że z małym skutkiem wykonawczym?). W
tym roku jest skromnie, ale myślę, że grunt to zdać sobie sprawę z tego, nad
czym naprawdę przydałoby się z samym sobą popracować. Później pozostaje być konsekwentnym, a przede wszystkim uczciwym z samym sobą.
A jak jest z Wami? Czy macie na to czas, aby tracić czas?
PS
Z wypracowania dostałam solidną
szóstkę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz